Historia
Zaślubiny Polski z morzem - 1920 rok (c.d.)
Oto jak wspomina tamte wydarzenia naoczny świadek - Maciej Rataj - Marszałek Sejmu Ustawodawczego 1920 r.
Notatki z osobistego pamiętnika Macieja Rataja...
10 lutego 1920 r. wziąłem udział w uroczystości objęcia morza w posiadanie Polski, jako członek delegacji sejmowej, zaproszonej przez gen. J. Hallera. Razem z nim jechał, jako przedstawiciel rządu, ówczesny minister spraw wewnętrznych Wojciechowski, późniejszy Prezydent Rzeczypospolitej.
Pierwszy raz miałem wstąpić na ziemie byłej dzielnicy pruskiej, pierwszy raz miałem zobaczyć morze polskie w dniu objęcia brzegów jego przez Polskę. Mimo iż pociąg był umyślny (pierwszy cywilny pod kierownictwem polskim po pociągu wiozącym gen. Hallera), wlekliśmy się niezmiernie pomału, marznąc w nie opalonych wagonach przeszło dobę. Był czas na oglądanie i rozmyślanie. Z podziwem przypatrywałem się nie tkniętemu zniszczeniem wojennym Pomorzu, zewnętrznej kulturze, uregulowanej Wiśle, wspaniale rozbudowanym węzłom, stacjom kolejowym; ale i z lękiem: zrozumiałem, iż Niemcy nie tak prędko i nie tak łatwo zrezygnują moralnie z tych ziem, że przyjdzie nam jeszcze wziąć się z nimi za bary w śmiertelnym zmaganiu o te ziemie. W Tczewie zatrzymaliśmy się na kilka godzin i zwiedziliśmy to miasto, wybitnie i wyłącznie niemieckie. Zwiedziłem je jeszcze w drodze powrotnej, w 48 godzin potem. Zmienione jakby różdżką czarodziejską; już zdołano przetłumaczyć i przemalować szereg wywieszek na sklepach, wymalować emblematy polskie na sklepach tytoniowych, spolszczyć nazwiska. Przymusowy kurs 1 marka polska = 1 marka niemiecka, ustalony przez władze polskie przy obejmowaniu Pomorza, wywołał niesłychaną taniość dla przybywających z dotychczasowych obszarów Polski, gdyż marka niemiecka była faktycznie droższa.
Sama uroczystość w Pucku, choć bardzo podniosła, jednak była źle zorganizowana. Nikt się nami nie zajął, nikt nie wskazał drogi. Musieliśmy z Ministrem Wojciechowskim szukać sami ,,dostępu do morza" przez rozmokłe błonia nadbrzeżne, brnąc w błocie do kostek. Deszcz padał na umór, tak że nad księdzem celebrującym mszę na brzegu morza trzymano parasol. Zatoka była zamarznięta, musiano przerąbać przerębel, by gen. Haller mógł dokonać ,,zaślubin z morzem", wrzucając do morza pierścień. Wskutek niesprzyjających okoliczności ceremonia dużo straciła na uroku. Nie udało się w tych warunkach podnieść wrażenia i ,,wjechanie do morza" oddziału Konnicy Polskiej nie nastąpiło, a dało to komuś złośliwemu okazję do uwagi, że fantazja polska każe robić wszystko na opak: konnicy każemy pływać po morzu, a marynarzom chodzić po lędzie. Nie zorganizowany był też bankiet, który się odbył wieczorem w miejscowej Kursali (dzisiejsza restauracja Nadmorska). Siadał kto i gdzie chciał. Mów wygłoszono nieskończoną ilość, kto i jaką chciał. Nie pamiętam już - w drodze do Pucka czy z powrotem - spotkaliśmy na jednej ze stacji (Tczewie) pociąg zdążający z Prus Wschodnich do Berlina, z powybijanymi oknami, poszarpanymi ścianami jednego z wagonów, z rannymi pasażerami. Doraźne śledztwo wykazało, że któryś z gorętszych Niemców sądząc, iż jest to pociąg polski wiozący polskie wojsko, wrzucił granat czy bombę, raniąc swoich kompatriotów. W Gdańsku, jadąc do Pucka, staliśmy jakąś godzinę na stacji w zamkniętych wagonach, nie wychylając się nawet na życzenie komendanta pociągu, który chciał uniknąć sprowokowania jakiejś awantury ze strony nuńczuchnych Niemców.
Maciej Rataj (Pamiętniki 1918-1920)
Strona 2 / 2